Po 7 latach zostali rodzicami małej Julitki. Dzięki in-vitro.

Każda porażka dołowała – opowieść Wojtka i Magdy o 7 latach walki o dziecko

Po 7 latach zostali rodzicami małej Julitki. Dzięki in-vitro.

Tak chyba mogłaby się zaczynać większość historii o staraniach...

Wojtek i Magda bezskutecznie starają się przez kilka miesięcy o dziecko. W końcu trafiają do poleconej ginekolog. Ta zleca badania, wylicza dni płodne. Wszystko wygląda idealnie, a tymczasem ciąży brak. Po roku decydują się na wizytę w klinice płodności.

Obydwoje bardzo optymistyczne podchodzą do procedury.

- Stwierdziliśmy, że jesteśmy coraz starsi i chcieliśmy ten proces przyspieszyć - mówi Wojtek. Magda dodaje:  -ginekolodzy też mówią, że jeśli po roku starań nie ma ciąży, należy szukać głębszych powodów. A my mieliśmy idealne wyniki różnych badań, a ciąży nadal nie było. I tak to się wszystko zaczęło.

Obydwoje bardzo optymistyczne podchodzą do procedury. Przecież wszystkie badania mają idealne. Obydwoje są zdrowi, więc wygląda, że potrzeba jedynie drobnej interwencji i ciąża stanie się faktem.

- Kiedy trafiliśmy do kliniki, to już praktycznie po pierwszej wizycie czuliśmy się, że jesteśmy w ciąży – opowiada Wojtek. Takie myślenie, że po prostu coś nas blokuje i że pierwsze in vitro będzie udane. Tymczasem minął pierwszy, drugi, trzeci, czwarty, piąty transfer i… nic. Beta nam ruszała i później spadała. W pewnym momencie poczuliśmy, że lekarze zlecają badania, ale właściwie nie wiedzą, czego szukają.

- To prawda, w pewnym momencie usłyszeliśmy, że oni w sumie już nie mają pomysłów. Czuliśmy się jak pod ścianą. Ja byłam wykończona, gotowa zrezygnować. Na szczęście Wojtek zaczął szukać różnych informacji, co możemy jeszcze zrobić – wspomina Magda.

Para szuka pomocy w różnych ośrodkach w Polsce. Trafia do lekarzy w Warszawie, Białymstoku, Łodzi. Za nimi mnóstwo konsultacji, badań i identyczny rezultat – brak ciąży.

Jedyny plus, że Magda dobrze reaguje na zastrzyki i leki. Śmieje się, że podobno została ekspertką od ich robienia.

Gorzej, że lata starań negatywnie zaczynają wpływać na ich psychikę.

- W pewnym momencie zaczęliśmy się załamywać. Tyle wizyt, badań i nic. Pamiętam, kiedy ruszyła nam po raz pierwsza beta i zaczęliśmy szaleć ze szczęścia. Nie wiedzieliśmy, że trzeba ją powtórzyć po 48 godzinach. I kolejne rozczarowanie. To było bardzo trudne – mówi Magda.

Za każdym razem któreś z małżonków miało ochotę poddać się i zrezygnować, na szczęście drugie wtedy okazywało się silniejsze. - Byłam potwornie zmęczona psychicznie i fizycznie. W końcu umówiliśmy się, że to Wojtek będzie sprawdzał wyniki, bo nie dawałam rady nerwowo. Każda porażka nas dołowała.

reklama

Od początku mają wsparcie zarówno rodziny, jak i przyjaciół. Jednak kontakty z bliskimi czasami też powodują ból:

- Podczas tych lat starań wszyscy najbliżsi znajomi, z którymi spędzaliśmy czas, zostali rodzicami. I z jednej strony cieszyliśmy się ich szczęściem, a z drugiej… naprawdę było ciężko. Zwłaszcza kiedy ktoś opowiadał, że tak długo się starał, a potem dodawał pół roku, osiem miesięcy. Mieliśmy też chyba ze dwie czy trzy takie sytuacje, że mieliśmy nieudany transfer i dosłownie kilka dni później ktoś nam mówił o ciąży. W pewnym momencie zadzwoniła do mnie koleżanka, że chce powiedzieć o ciąży, ale boi się, jak zareaguje Magda i czy ja mogę ją jakoś uprzedzić.

Magda dodaje: - Wracałam do domu i ryczałam. Zaczynałam mówić, że już nie dam dalej rady, że się poddaję, że nigdy się nam nie uda. Po nieudanych transferach starałam sobie znaleźć mnóstwo zajęć, żeby nie myśleć. Wojtek szukał rozwiązań.

Podczas naszej rozmowy Magda mówi, że teraz już może wspierać inne dziewczyny, natomiast uważa, że powinny być otoczone opieką psychologiczną. - Taka opieka powinna być w pakiecie. Mnie się wydawało, że jestem niesamowicie silna, ale tak nie było. Myślę, że przed każdym transferem powinno się móc porozmawiać z psychologiem. Właściwie nawet uważam, że powinno to być obowiązkowe, bo widzę, ile dziewczyn się totalnie załamuje i ich partnerzy również.

reklama

Po niepowodzeniach w Polsce w końcu trafiają do kliniki w Czechach.

Pomaga im brat Wojtka, który tam mieszka i sam dzięki in-vitro został tatą bliźniąt. Otrzymują też ogromne wsparcie od jego żony, Renaty, która towarzyszy im podczas kolejnych wizyt w klinice.

Zaskakuje ich, że w klinice pobrano im tylko krew, nie kazano robić żadnych dodatkowych badań, a wizyta trwa aż godzinę. Tyle. Potem otrzymali zaproszenie na stymulację. I w sumie sami nie wiedzą, co zadziałało. Nadszedł dzień po transferze, Wojtek otworzył maila i …

Natychmiast zacząłem pisać do żony SMS-a: Jest wynik 1. Od razu odpisała: czyli znów nie ma. Dopisałem wtedy 5. Odpisała: 15 to za mało. Dodałem 3, ale stwierdziła, że 153 to nadal żadna rewelacja. I wtedy dopisałem 8. 1538, do tej pory pamiętam. Magda zadzwoniła, że chyba sobie z niej żartuję. Wysłałem jej zrzut z ekranu. Po 48 godzinach było już ponad 3 tysiące. Radość ogromna i jednocześnie lęk.

- Powiem ci, że to z boku dziwnie wyglądało, bo po 6 latach dowiadujemy się, że jesteśmy w ciąży i się cieszyliśmy, a jednocześnie coraz bardziej baliśmy. Każdego dnia powtarzaliśmy sobie, że poczekajmy jeszcze z tą radością. Dopiero kiedy Magda wyszła po pierwszym USG z kliniki i pokazała mi zdjęcia, to uwierzyłem i zacząłem się cieszyć. To był czas, kiedy z powodu Covidu wpuszczano na badania tylko pacjentki, a ja stałem przed kliniką i myślałem, że ze stresu mnie szlag trafi – mówi Wojtek.

I właściwie tu można zakończyć historię, ale… Ciąża nie okazuje się wcale książkowa i co chwilę muszą robić kolejne badania. To, co ich podtrzymuje na duchu to to, że zarodek był badany genetyczne, więc chyba powinno być wszystko dobrze. Zawsze jednak jest jakieś ale…

- Ja chyba tak odetchnęłam po tym, jak w trzecim trymestrze byliśmy na echo serca i pani profesor powiedziała, żeby dać już temu dziecku spokój, bo córeczka jest zdrowa i żeby nie wymyślać jej żadnych chorób.

Poród zaczął się o 3 nad ranem.

- Przyszła Magda i powiedziała, tak spokojnie, że jej chyba wody odeszły. Ja w szoku, bo myślałem, że to będzie jak w filmach, jakiś chaos, itd. Tymczasem spokojnie się spakowała i pojechaliśmy do szpitala. Byłem przy porodzie. Kiedy Julitka pojawiła się na świecie, zaczęliśmy wszyscy troje płakać. Na sali słychać było nasz płacz i dźwięk przychodzących SMS-ów od rodziny i przyjaciół. Dopiero ten poród to było takie zwieńczenie i w tamtym momencie zapomnieliśmy o wszystkich problemach, które mieliśmy po drodze. Julitka dostała 10 punktów Apgar.

Wojtek ma 39 lat, Magda 38. Zawsze chcieli mieć przynajmniej trójkę dzieci. Na pytanie, czy będą jeszcze próbować, obydwoje odpowiadają:

Jeżeli mielibyśmy przechodzić taką długą drogę, to nie wiem, czy by nam teraz sił wystarczyło. Natomiast chcemy spróbować i zobaczymy, jak będzie. Na razie cieszymy się Julitką, a potem zastanowimy się nad rodzeństwem dla niej.

Ocena: z 5. Ocen:

Ten tekst nie ma jeszcze oceny. Dodaj swoją!

Czy ta strona może się przydać komuś z Twoich znajomych? Poleć ją: