Jak relacje z mamą przekładają się na Twoje macierzyństwo

Jak relacje z mamą przekładają się na Twoje macierzyństwo

Każda z nas, każdego dnia, buduje swój model macierzyństwa. Dla niektórych inspiracją są relacje z mamą - jej sposób wychowania, świat wartości i wykładnia miłości. Inne wstecz, na lata dzieciństwa, spędzone u boku mamy, patrzą tylko po to, by nie być takie, jak ona. A Ty? Jak relacje z mamą przekładają się na Twoje macierzyństwo?

Magda: Strasznie smutno to zabrzmi, ale z moich relacji z moją mamą nie wyniosłam nic pozytywnego. Gdy byłam małą i większą dziewczynką, w domu panowała musztra, rygor, dyscyplina, obowiązki i cała masa oczekiwań.

Największym grzechem mojej mamy było to, że nigdy nie widziała we mnie odrębnego człowieka, tylko za wszelką cenę lepiła mnie na swoją modłę, a ja – ponieważ byłam bardzo wrażliwa i grzeczna – spełniałam te oczekiwania. W efekcie, dopiero po studiach i po rozwodzie moich rodziców, który uwolnił wszystkie rodzinne demony, zadałam sobie pytanie: kim tak naprawdę jestem. Niemniej ładnych parę lat zajęło mi wychodzenie z tej swoistej schizofrenii, rozdwojenia jaźni między tym, kim jestem, a kim powinnam być, zdaniem mamy oczywiście. Nie winiłabym jej za nic - sama była wychowana w duchu wojskowej musztry, gdyby zechciała wysłuchać mojego punktu widzenia i zastanowić się na błędami, jakie wobec mnie popełniła. Jednak moja mama nie potrafi słuchać i woli widzieć się w roli ofiary niewdzięcznej córki, co sprawia, że nasze relacje są właściwie niemożliwe.

Staję na głowie, żeby nie być taką mamą, jako ona. Jestem przesadnie liberalna i pobłażliwa. W każdej sytuacji próbuję wczuć się w nastrój mojej córki, spojrzeć na temat z jej punktu widzenia. Ciągle ją wspieram, dodaję otuchy, powtarzam, jak bardzo ją kocham, że jest najfajniejsza na świecie. Kontroluję moje oczekiwania wobec niej. Nie mam na myśli spraw oczywistych, jak sprzątanie po sobie i elementarne zasady dobrego zachowania, ale nie zmuszam jej do niczego. Akceptuję, gdy czegoś lub kogoś nie lubi, nie wysyłam na tysiąc zajęć dodatkowych i nie robię dramatu, kiedy źle się zachowa albo coś spoci. Nigdy nie chowam urazy. Nie wypominam po stokroć, nie wyśmiewam, nie zawstydzam. Nie szantażuję emocjonalnie, nie stawiam przed niemożliwymi wyborami.

Efekty tego podejścia są inne, niż się spodziewałam. Moja córka, choć ma wiele cudownych cech i łatwo zjednuje sobie sympatię ludzi, ma też zadatki na rozkapryszoną królewnę. Ktoś mi kiedyś powiedział, że despotyczni rodzice mają liberalne dzieci, a liberalni - wychowują sobie despotów. Niestety tkwi w tym ziarno prawdy. Moje dziecko kompletnie nie umie docenić tego, jak fajnie jest mieć liberalną mamę. Często to ja nie spełniam jej oczekiwań, więc strzela fochy i śmiertelnie się na mnie obraża. Ale na szczęście mam mądrego męża, pochodzącego z rodziny, w której panują znacznie zdrowsze relacje niż w mojej. No i sama jestem w stanie zdobyć się na refleksję i przyznać do błędów. Dlatego dla dobra dziecka, potrafię zmienić się w żandarma, wymagać dyscypliny, jasno wytyczyć granice. Nie czuję się jednak dobrze w tej roli, więc w głębi duszy liczę na to, że gdy moja córka podrośnie, będę mogła zaoferować jej wolność i akceptację, której samej nie miałam, a ona mądrze te dary wykorzysta.

reklama

Chciałabym, żeby była szczęśliwa i żeby chciała się uczyć. Ale czy to będzie prawo, czy lewo, czy kopanie grządek, to nie ma dla mnie żadnego znaczenia. Nie wiążę z nią żadnych ambicji, nie oczekuję, że przy mnie zostanie, nie spodziewam się, że wyrośnie na moje podobieństwo. Zaszczepiam w niej to, co jest ważne dla mnie – przede wszystkim miłość do książek i zwierząt, zasady dobrego wychowania, wrażliwość na innych ludzi, otwartość. Ale doskonale wiem, że wyrośnie na odrębnego człowieka, jednostkę, indywidualność i że moją rolą będzie tę indywidualność w pełni zaakceptować. Gdybym miała w jednym zdaniu powiedzieć, na czym polega rola dobrej matki, to powiedziałabym, że właśnie na tym: na akceptowaniu swojego dziecka bez względu na wszystko.

Na przykładzie mojej mamy wiem, że nigdy nie można pomieszać relacji z dzieckiem i z partnerem. Mama nie była szczęśliwa w związku z tatą, więc jako nastolatka wiele się nasłuchałam, co o nim myśli, a nie myślała nic dobrego. Przeciągała mnie na swoją stronę, tworzyła fronty, koalicje. Natomiast w rzadkich chwilach małżeńskiej sielanki, odsuwała mnie od siebie, jakby była zazdrosna o relację łączącą mnie z tatą.

Uważam, że dziecko nie jest od pocieszania, od zwierzeń, od rozwiązywania konfliktów między rodzicami. Dziecko jest osobnym człowiekiem, którego powołaliśmy na świat, i któremu musimy zapewnić jak najlepsze warunki do życia i rozwoju, z pełną świadomością, że któregoś dnia od nas odejdzie, bo ma do tego święte prawo. Dlatego bardzo pielęgnuję związek z moim mężem, bo to z nim – mam nadzieję – zostanę do końca swoich dni. I chcę, żeby moja córa wyrosła w przekonaniu, że ma prawdziwie kochających się rodziców i że jest pięknym owocem tej miłości, ani nie ważniejszym, ani nie mniej ważnym od tego, co ich łączy.
Na koniec muszę jeszcze wspomnieć o jednym. Uważam, że nie ma nic fajniejszego niż babska wielopokoleniowa rodzina: babcia, mama, ciotki, siostry, siostrzenice, wnuczki i wszystkie inne baby. Nie ma lepszego źródła wiedzy o życiu, o związkach z mężczyznami, o kobiecych przypadłościach, o seksie i o gotowaniu, niż mądra babcia czy mama. Dlatego powinnyśmy za wszelką cenę pielęgnować relacje z naszymi córkami, mamami, babciami i siostrami, żeby tworzyć taki babski krąg wsparcia i mądrości. Ja tego nie mam, ale znajduję fajne kobiety i lgnę do nich jak ćma. Ostatnia taka genialna babeczka, którą miałam szczęście poznać, ma 80 lat, fantastyczne poczucie humoru, sto razy więcej pary w łapach niż ja i umysł ostry jak brzytwa. Mieszka pod jednym dachem ze swoją córką, zięciem i wnukami w pełnej zgodzie. Z ową córką (lat 49) zarywa noce, gdy są mecze siatkówki – cóż, jest zapalonym kibicem. Taką życzę sobie być za 50 lat.

Ania: Jestem, co mogłoby się wydawać dziwne, mamą bardzo podobną do mojej mamy, a jednocześnie… zupełnie inną. Staram się wyciągnąć z mojego dzieciństwa najpiękniejsze chwile i przekazać je dalej, a z drugiej strony pomijać błędy, jakie – w moim odczuciu – popełniła moja mama. Czerpię z niej więc i sama próbuję stworzyć model macierzyństwa idealnego – idealnego dla mnie, dla mojej córki.
Nie jestem typem matki, która odda wszystko, całą siebie - dziecku. Kocham moją córe, ale nie jest ona centralnym punktem mojego świata. Jak sięgam pamięcią, moja mama miała podobne stanowisko. Była skłonna do poświęceń, ale wszystko odbywało się w granicach wygody i rozsądku. I chyba właśnie to definiuje mnie jako matkę.

Kiedy głębiej zastanowiłam się nad modelem wychowawczym mojej mamy, dochodzę do wniosku, że w dużej mierze jestem jej zaprzeczeniem – odrzuciłam wzorce i schematy, którymi ona się kierowała na co dzień. Nie przemawia do mnie ten model. Dobrym przykładem jest wiara. Ja sama byłam zmuszana do chodzenia do kościoła i aktywnego uczestniczenia we wszystkich religijnych wydarzeniach. Ponieważ nie jestem z kościołem/wiarą za pan brat, nie zmuszam mojego dziecka do tego wszystkiego.

Moja obecna relacja z mamą jest dość chłodna. Choć kochamy się, rozmawiamy, to jednak nie wszystko jest takie, jak powinno. Kluczem do zrozumienia tej sytuacji jest prosty fakt – nie lubię jej jako człowieka. Co więcej, sądzę, że ten brak sympatii i zrozumienia jest obustronny. Jesteśmy po prostu bardzo, ale to bardzo różne charakterologicznie, inaczej widzimy i czujemy, wyznajemy inne wartości. Stąd wywodzi się moje największe marzenie w relacjach matka-dziecko. Staram się stworzyć rzeczywistość, w której ja i moja córka będziemy mogły się zaprzyjaźnić. Tak sobie jednak myślę, że swoich schematów nie tworzę po to, by być w opozycji do matki. Ja po prostu staram się działać intuicyjnie.

reklama

Ela: Z mojego dzieciństwa najbardziej pamiętam fakt, że mama zawsze była - nie pracowała długo po urodzeniu mnie i mojego brata, więc jej stała obecność w moim życiu była czymś oczywistym i niezmiennym. Rodzina była dla niej czymś najważniejszym i potrafiła z wielu rzeczy dla niej zrezygnować. Potrzeby moje i mojego brata były zawsze na pierwszym miejscu, choć miała też swój świat małych przyjemności, który wypełniały książki, spotkania z przyjaciółmi, czasem jakieś zorganizowane imprezy. Jako żona żołnierza zawodowego nie miała łatwo, często musiała sobie radzić sama i niezmiennie mnie tą zaradnością zadziwiała. Dla mnie zawsze była osobą, która mogła wszystko i która nigdy na nic się nie skarżyła.

Zawsze miała dla mnie czas. Miałyśmy taki zwyczaj, że zawsze po szkole siadałyśmy w kuchni i gadałyśmy. Zwierzałam jej się ze swoich problemów, opowiadałam, jak minął mój dzień, prosiłam o radę, zdradzałam sekrety i marzenia. Nawet kiedy wróciła do pracy, kultywowałyśmy ten rytuał, wykradając trochę czasu z napiętego harmonogramu dnia. Nie było też dla niej tematów tabu. W rozmowach poruszałyśmy nawet najbardziej delikatne kwestie, nigdy mnie nie zbywała, kiedy zadawałam trudne pytania. Wiele rzeczy robiłyśmy razem. Wspólnie chodziłyśmy na zakupy i wyciągałyśmy od taty zaskórniaki, a kiedy nastała era lalek Barbie, wyrywałyśmy sobie ubranka, żeby je przymierzać lalkom (szyłyśmy im też je – pamiętam, jak trzy dni mama dziergała na drutach sweter dla lalki, choć robótki ręczne nie były jej mocną stroną), a kiedy wszystkie dziewczyny miały gumę do skakania, a ja nie, poświęciła kilka sztuk bielizny, żeby spełnić moje marzenie.
Wspierała mnie też we wszystkim, co robiłam. Była na każdej akademii ku czci, oklaskiwała moje występy, angażowała się w życie klasowe, cieszyła się nawet najmniejszym sukcesem i zawsze zachęcała, żebym starała się robić wszystko na miarę własnych możliwości.

Mama miała też boską cierpliwość. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek na mnie krzyczała. Nie preferowała autorytarnego stylu wychowania. Nigdy też nie moralizowała, nie nakazywała. Wychodziła z założenia, że najlepszą metodą jest rozmowa i tłumaczenie do skutku. Stawiała też na samodzielność i inicjatywę, wskazywała drogę, podpowiadała możliwe warianty, ale pozwalała dokonywać wyboru i uczyć się na własnych błędach, ponosić konsekwencje moich wyborów, jednocześnie będąc gdzieś w pobliżu, by w razie potrzeby spieszyć z pomocą. Miała do  mnie dużo zaufania i dawała mi mnóstwo swobody, choć wiem, ile nerwów ją kosztowało, żeby nie okazać, że boi się, czy ten kredyt zaufania wykorzystam właściwie.

Mama dała mi szczęśliwe, barwne, bezpieczne i beztroskie dzieciństwo. Mojej córce chciałam zapewnić podobne, choć z pewnymi modyfikacjami. Nie wyobrażałam sobie na przykład, żebym po urodzeniu dziecka miała zostać w domu przez kolejnych kilkanaście lat. Zostałam z Zuzią niemal trzy lata, bo nie chciałam, żeby ominęły mnie najważniejsze, pierwsze rzeczy w jej życiu - wiedziałam, że te właśnie lata są bardzo ważne w tworzeniu późniejszych relacji. To były cudowne i zarazem trudne chwile, bo w przeciwieństwie do mojej mamy, jestem osobnikiem stadnym i potrzebowałam kontaktu z dorosłymi, a i odskoczni od bycia mamą na pełen etat. Chciałam jednak czegoś dla siebie, by macierzyństwo nie było jedyną rzeczą, która mnie definiuje. Nie chciałam też popełnić błędu, przed którym nie ustrzegła się moja mama, a którym byłoby zbytnie przywiązanie dziecka. Ja nie poszłam do przedszkola, bo płakałam z tęsknoty za mamą, a ona zwyczajnie zmiękła, choć miała okazję wrócić do pracy. Przez to ominęło mnie wiele fajnych rzeczy,  moja socjalizacja nieco kulała, a jako nieśmiałe dziewczę miałam trudności w kontaktach z rówieśnikami. Z Zuzią miało być inaczej. Zuzia poszła do przedszkola, doświadczyła i nauczyła się wielu ciekawych rzeczy, zawiązała mnóstwo przyjaźni, jest otwartym i odważnym dzieckiem, nie ma problemów z przystosowywaniem się do nowych sytuacji i zawieraniem nowych znajomości.

Mama nauczyła mnie też, jak ważna jest rozmowa i wspólne bycie z dzieckiem. Dla córki czas mam zawsze, jej sprawy są dla mnie ważne i godne uwagi. Zuzia wie, że z każdym problemem, radością, wątpliwością, pytaniem może do mnie przyjść i że wspólnie to przepracujemy. Staram się robić tak, jak mama – zachęcać do szukania rozwiązań, sposobów radzenia sobie w różnych sytuacjach, samodzielności. Tak jak mama kiedyś ze mną, tak ja teraz z Zuzią razem robimy mnóstwo rzeczy - bawimy się, gramy, rysujemy, oglądamy bajki, wygłupiamy się, uczymy, czytamy. Podczas jej artystycznych wyczynów przedszkolnych zawsze siedzę w pierwszym rzędzie, przygotowuję jej stroje, ćwiczymy role, jestem jej największą fanką, która wciąż jej powtarza, jaka jest wyjątkowa.

reklama

Niestety nie udało mi się wyssać z mlekiem matki boskiej cierpliwości. W zasadzie ta jedna rzecz najczęściej wywołuje we mnie poczucie winy. Kiedy po raz tysięczny przychodzi mi Zuzię o coś prosić albo kiedy enty raz wpajam tę samą zasadę, zwyczajnie puszczają mi nerwy, a potem mam moralnego kaca. To trochę tak, jakbym świetnie znała teorię, całkowicie się z nią zgadzała, ale miała pewne problemy z zastosowaniem jej w praktyce. Pracuję nad sobą w tej materii, bo chciałabym osiągnąć taki stan wtajemniczenia, jak moja mama, której do dzisiaj nigdy nie zdarzyło się wyjść z siebie i stanąć obok.

Poza tym, tak jak moja mama, nie jestem typem przewrażliwionej mamuśki, która wszędzie chodzi z dzieckiem za rękę, żeby mu się na tym złym świecie krzywda nie stała. Daję Zuzi wiele swobody, pozwalam mieć swój własny świat, na miarę jej wieku oczywiście. Może sama wychodzić na dwór, choć muszę ją mieć w zasięgu wzroku, sporo czasu spędza w domach swoich przyjaciół z przedszkola czy u naszych sąsiadów, często sama nawet decyduje, jakie konsekwencje poniesie za swoje złe zachowanie. Jednocześnie uczę ją, że traktowanie jej jak dużej panny to nie tylko przywileje, ale i obowiązki, z których musi się wywiązać.

Myślę, że moja mama znalazła złoty środek w wychowaniu dzieci: pozwalaj na wiele, okazując miłość i zaufanie, ale tak samo dużo wymagaj. Jasno ustalaj zasady, ale nie zapomnij o ich egzekwowaniu. Rozmawiaj, a nie mów. Ucz dziecko myślenia, a nie myśl za nie. Wskazuj kierunek, ale pozwól dziecko wybrać własną ścieżkę. To jest mój drogowskaz, o którym staram się pamiętać, wychowując Zuzię. W moim przypadku taki styl przyniósł same korzyści. Mam fajną mamę, która wychowała fajną córkę. Mam nadzieję, że ja dla Zuzi też jestem fajną mamą - bo ona jest zdecydowanie fajną córką.

red. mzb

Ocena: z 5. Ocen:

Ten tekst nie ma jeszcze oceny. Dodaj swoją!

Czy ta strona może się przydać komuś z Twoich znajomych? Poleć ją: